|
Argentyna
Już z okien samolotu podchodzącego do lądowania, miasto Buenos Aires poraża wręcz swoim ogromem. Położone nad ujściem rzeki La Plata, jest ogromną światową metropolią. Transfer z lotniska do hotelu odbywa się na wzór amerykański tzn. są podstawione specjalne busy, które zawożą bezpośrednio do hotelu turystów którzy mają lub chcą być gośćmi danego hotelu. Był to niewielki hotelik o jedną przecznicę obok głównej ulicy miasta Avenida de Mayo. Jak się okazuje, jest to miejsce z którego wszędzie jest blisko jeśli chodzi o samo centrum. Po małym odpoczynku w hotelu wybieram się w kierunku centralnego miejsca: Plaza de Mayo, a po drodze mijam Avenida 9 de Julio po środku której wznosi się 60-metrowy obelisk upamiętniający datę założenia miasta czyli rok 1536, natomiast został on zbudowany w 1936 roku.

Avenida 9 de Julio jest to bardzo szeroką ulicą, gdzie odległość obu brzegów to 200 metrów, wiele pasów ruchu w każdą stronę, lawina samochodów i pulsujące światła, które przyprawiają o zawrót głowy. Wystawione na chodniku przed restauracjami stoliki przyciągają również turystów zwłaszcza, że wieczorem oświetlone są małymi lampionami. Paza de Mayo to przede wszystkim historia. Ogromną płaszczyznę ograniczają Pałac Prezydencki Casa Rosada, budynek starego ratusza Cabildo i Kongres. Różowa fasada siedziby szefów państwa zwraca uwagę piękną architekturą i balkonem z którego przemawiała między innymi słynna Evita Peron. W monumentalnej katedrze znajduje się kaplica z prochami legendarnego wyzwoliciela kraju - generała San Martina.

Casa Rosada
Przy złożonej trumnie płonie wieczny ogień chwały a wartę honorowa pełnią żołnierze w strojach XVIII wiecznych grenadierów. W kolejny dzień udaje się na słynny pchli targ czyli Plazza Dorrego, gdzie można kupić niesamowite przedmioty w tym również przepiękne wyroby miejscowego rękodzielnictwa.
Ja nie zamierzam niczego kupować jednak zobaczenie tego miejsca pozwala mi na lepsze poznanie gustów i smaków Argentyńczyków. Kolejne 4-dni są wypełnione poznawaniem innych części tego miasta, które jest rozciągnięte na ponad 100 km. Udało mi się dostać na taką mini uliczkę, której długość jest zaledwie 2 km. Nazywa się Calla Florida i jest w całości zamknięta dla ruchu kołowego. Jest ona miejscem spacerów, spotkań, wypoczynku. Środkiem jej rozciągają się piękne rabaty i rzędy ławek. Wzdłuż tej ulicy znajdują się najelegantsze sklepy, galerie sztuki, salony jubilerskie. Ciekawe jest zestawienie nowoczesnych budynków z małymi domkami z czasów hiszpańskich. Buenos Aires budzi się dość wcześnie, natomiast w środku dnia się wyludnia i wszystko na 3 - 4 godziny zamiera. Restauracje i sklepiki zamyka się, by otworzyć je ponownie wieczorem. Kolacje jada się tutaj miedzy 20 a 24 i wtedy dość ciężko o stolik w niektórych restauracjach. Ponieważ jedzenie jest dość tanie dlatego ludzie często stołują się poza domem. Muszę również wspomnieć o wizycie w San Telmo i La Boca.
San Telmo to dzielnica, w której odbywają się targi staroci. Ściąga to rzesze turystów chcących kupić pamiątki, co z kolei ściąga również rzesze artystów ulicznych. Jest więc głośno, kolorowo i tłoczno. Są tancerze tanga i trzeba przyznać, że większość z nich robi to naprawdę z wielką gracją, aż nie sposób przejść obojętnie by i przez chwile nie popatrzeć. Z San Telmo wybrałem się do La Boca, czyli pierwszej dzielnicy portowej Buenos Aires.
Dojechałem tam autobusem. Jest to dzielnica biedoty i robotników portowych. Większość domów zbita jest z desek a jej mieszkańcy dla dodania estetyki, a raczej dla zabezpieczenia przed niszczeniem maluję je farbami do malowania statków. Oczywiście kolorysta takie jakie tylko udaje się w porcie zdobyć, dlatego ściany maja bardzo różne barwy - zazwyczaj mocno ze sobą kontrastujące. Okiennice w większości przypadków pomalowane np. są na żółto, a ściany na czerwono i niebiesko. To tylko przykład bo ilość zestawień barwnych jest ogromna. Faktycznie robi to spore wrażenie, ale niestety "ładna" La Boca to tylko trzy uliczki, przygotowane specjalnie dla turystów. Pozostała część dzielnicy to obraz nędzy i rozpaczy a do tego obecność starych doków, gdzie od stojącej wody rozchodzi się dość intensywny smród. La Boca to także dzielnica, w której narodziło się tango, ale obecnie, oprócz ulicznych tancerzy przed knajpami dla turystów, sklepów z pamiątkami i kilku niedawno dodanych płaskorzeźb na ścianach domów, nic o tym nie świadczy.
W Buenos Aires jest bardzo dużo ulicznych artystów, których można spotkać nie tylko w najbardziej zatłoczonych, czy odwiedzanych miejscach, ale też w najmniej nieoczekiwanych. Na głównych deptakach wieczorami spotkać można jeszcze malarzy, przebierańców, wróżbitów, mimów, połykaczy ognia, chodzących po szkle, wróżących z fusów i tarota no i oczywiście tańczących tango. Ci ostatni są rewelacyjni i zazwyczaj przyciągają największą publiczność. Argentyńczycy uwielbiają mięso i przyrządzają je na wiele sposobów. W zasadzie potraw wegetariańskich jest tu niewiele, bo miejscowi nie wyobrażają sobie dania głównego bez porządnej porcji mięsa. Najbardziej popularnymi potrawami są empanadas - to pierożki, zazwyczaj smażone lub pieczone z przeróżnym nadzieniem - tuńczyk, kurczak, szpinak i co się tam kucharzowi pod rękę nawinie i parille - to po prostu potrawa z grilla, podawana zazwyczaj od razu dla 2 - 3 osób. Kelner stawia przy stoliku grill na którym dosmażają się kawałki różnorodnych mięs; boczek, kurczak, flaki, wolowe, kaszanka, kiełbasa. Do wyboru do koloru.

Buenos Aires
Pełno jest barów, restauracji i fastfoodów, które specjalizują się tylko w empanadas. Menu w takich knajpach przypomina grubą książkę, ale potrawa jest w zasadzie ta sama "empanadas z nadzieniem..”. Buenos Aires to miasto, które potrafi zachwycić a do tego ma jeszcze swój własny styl. Jest tu wiele miejsc, które potrafią zaprzeć dech w piersiach, budynki wybudowane na przełomie XIX i XX wieku, przed którymi można stać długi czas podziwiając fasady.
 Pałac Kongresowy
Po rozmachu zdobnictwa widać jak bardzo musiał to być kiedyś bogaty kraj i jak znaczące musiało być to miasto, zielone parki pełne ludzi, piękny port, kilka ładnych deptaków, niesamowity cmentarz Recoletta jednym z najsłynniejszych cmentarzy świata. Rzeczywiście robi on duże wrażenie, ponieważ nie ma tam klasycznych nagrobków tylko same duże rodzinne grobowce. Właśnie przez to cały cmentarz przypomina miasteczko, z wąskimi uliczkami, latarniami i ławeczkami dla spacerowiczów. Oczywiście pochowani są tutaj najbogatsi i najbardziej zasłużeni obywatele Argentyny. Miasto jest ogromne, przez co na zobaczenie wszystkich ciekawych rzeczy potrzeba sporo czasu i w porównaniu z Rio to jest jak przyrównanie Krakowa do małego prowincjonalnego miasteczka. Podobnie jak w Brazylii również i Yerba mate pije się tutaj przez wszystkich i wszędzie. Wygląda na to, że żaden szanujący się Argentyńczyk nie wychodzi z domu bez dużego termosu i tykwy na yerba mate. Piją ją wszyscy od kierowców autobusów (co przystanek), po urzędniczki w kantorze. Chciałem spróbować, ale o dziwo w kawiarniach, restauracjach ani pubach jej nie podają. Argentyńczycy są narodem mocno rozpolitykowanym. Lubią rozmawiać o polityce i manifestować swoje poglądy. Niestety, są chyba jeszcze bardziej niż my, niezadowoleni ze swoich polityków. Kiedy w ostatni wieczór przed wyjazdem do Patagonii, spacerowałem po ulicach, zrozumiałem że Buenos Aires to miasto szczególnie dla tych którzy tutaj żyją. Oni w większości swojego życia są właściwie poza domem, to ulica jest ich domem. Poruszanie się po ulicach na piechotę jest czystym szaleństwem ponieważ wszędzie jest daleko. Problem komunikacyjny jednak bardzo dobrze rozwiązuje metro oraz autobusy, które poza centrum zatrzymywać można w każdym miejscu i tylko wystarczy podnieść rękę do góry. Upały są tu bardzo duże, dlatego przemieszczanie się po tym wielkim mieście wymaga dużego wysiłku. Natomiast atmosfera dla turystów jest bardzo sprzyjająca. Teraz wyjeżdżam w kierunku Patagonii by w końcu dotrzeć do Cieśniny Magellana. Zdaje sobie sprawę, że teraz dopiero zaczyna się wyprawa po Argentynie.
Centralnie położona Pampa - rolnicza i pasterska, przekształca się powoli w Wyżynę Patagońską. Nie ma tutaj słonecznych plaż a na wielkich przestrzeniach człowiek jest jedynie rzadkim gościem i wielokrotnie wędrując cały dzień nie spotka się innego człowieka dopiero pod koniec dnia gdzie szuka się miejsca na odpoczynek okazuje się, że gdzieś tam w oddali wędrowali również inni globettroterzy. O wiele łatwiej spotkać tutaj poznane mi już wcześniej guanaco jak również pingwiny i ten zwierzak uzmysłowił mi że stąd na Antarktydę jest już zupełnie blisko'
Pingwiny Magellana są chyba najmniejsze z rodziny pingwinów, mają około pół metra wysokości, żyją w norach wykopanych w niewielkich pagórkach, gdzie w porze lęgowej składają jaja. Stróżują u wejścia do swych nor, wypełniające bardzo poważnie swe rodzicielskie obowiązki. Ponownie udało mi się zobaczyć pięknego ptaka, który żyje w Andach. Widziałem go wielokrotnie w Peru. Tym ptakiem to kondor. Ptak ten zakłada swoje gniazda bardzo wysoko w górach gdzie praktycznie człowiek w te ich miejsca nie dociera. Innym zwierzęciem są fascynująco piękne, przypominający swoim wyglądem lisa z nogami gazeli, którego ruda głowa unosi się 1 metr nad ziemią; to jest wilka argentyński. Żyją one blisko tych niewielkich skupisk ludzi i co ciekawe to nie zdarzyło się aby któryś z nich zaatakował człowieka. Wilki te potrafią doskonale bronić się przed krwiożerczymi piraniami kiedy polują w rzece. Robią to w ten sposób, że szybko zbliżają się do brzegu rzeki potem zanurzają się w wodzie wolno jakby sądując dno rzeki i kiedy jego ciało do połowy oblewa woda zamiera w bezruchu. Po chwili błyskawicznie wyciąga rybę i jeszcze szybciej potężnym susem jaki umożliwiają mu jego długie silne nogi wyskakuje na brzeg. Kiedy zje rybę to biegnie w inne miejsce tej samej rzeki ale oddalone o kilka kilometrów by złapać następna rybę. Wejście w to samo miejsce lub pozostanie w nim choćby na chwilę byłoby dla wilka zbyt niebezpieczne ponieważ piranie zwabione ruchem wody tylko na to czekają. Spotkałem również w Patagonii Kapibara, gryzonia, którego wcześniej już widziałem w Wenezuelii. Kapibara w języku Indian Guarani oznacza: władca traw. Atrybutem tego władcy jest osobliwy gruczoł znajdujący się tylko na nosie samca zwany morilla - pagórek, którego niczym korona roztacza czar królewskiej mocy. Spływa z niego kroplami krzemowa oleista wydzielina o ostrym zapachu piżma, którym oznacza swoje terytorium. Wszystkie zwierzęta w Patagonii mają ogromne obszary do życia i dlatego egzystują spokojnie. El Calafate ta miejscowość, która dla mnie stanowi bazę wypadowa do największych i najpiękniejszych lodowców świata - do Parku Narodowego Los Glaciares.
Samo miasteczko to prawdziwa dziura, która jeszcze do niedawna nie posiadała normalnego przystanku autobusowego. Ale w końcu dorobiła się dworca autobusowego, który wydaje się być typowym przykładem przerostu formy nad treścią. Leży ono na kilku wzgórzach położonych nad brzegiem Jeziora Argentino. Nad miastem góruje ogromna góra, która wygląda niczym hałda, kolorowa i pozbawiona jakiejkolwiek roślinności. Jest kilku głównych dróg lecz pozostałe to piaszczyste i szutrowe dukty. Wiele tu porzuconych wraków starych, niemalże historycznych, samochodów, rozpadających się domów, skleconych z blachy falistej, brudnych, bosych dzieciaków bawiących się w kurzu. Gdyby nie kilka sklepów z pamiątkami, czy restauracji przy głównej ulicy - Avenida Libertador , miałoby się wrażenie, że czas stanął w miejscu. Z noclegami nie ma problemu. Już na dworcu autobusowym podchodzą przedstawiciele różnych schronisk i pensjonatów oferując miejsca noclegowe. Można wybierać. Ja zatrzymałem się w schronisku Albergue del Glaciares przy ulicy Los Pioneros, oddalone od tzw. centrum o 2 km. Pokój mieści się w osobnym budyneczku, nad restauracją. W budynku zasadniczym są pokoje kilkuosobowe w cenie od 12 $. Tam też znajdują się łazienki (bardzo czyste) oraz całkowicie wyposażona ogromna kuchnia. W schronisku pełno jest turystów ze wszystkich niemal zakątków świata. Stąd też wyjeżdżam na wycieczkę organizowane przez miejscowe Biuro podróży do Parku Narodowego Los Glaciares. Park ten, to obszar wokół jeziora Argentino i Wiedma. Właśnie do jednego z tych jezior tj. Lago Argentyno wpada, dzieląc je całkowicie i równocześnie na dwie części, raz na cztery lata, najwyższy lodowiec świata - Perito Moreno. W zależności od sezonu jęzor Perito Moreno wznosi się na wysokość do 60 metrów i tworzy naturalną zaporę na rzece Rio Brazo.
Perito Moreno
Glacier
Rosnący napór wody na lodową zaporę powoduje, że co pewien czas olbrzymie lodowe tafle, mieniące się w słońcu na błękitno biało, odrywają się od niego i z ogromnym hukiem wpadają do rzeki tworząc gigantyczne fale. Te walące się góry lodowe można obserwować i fotografować z wiszących mostów oraz z platform widokowych, które są rozpostarte na pobliskich skałach Wspaniałe, turkusowe ściany odbijają się w szmaragdowych wodach jezior, z których wypływa największa rzeka południowej Patagonii - Santa Cruz. Olbrzymie wieże lodowe odrywają się wciąż od reszty lodowca i z ogromnym hukiem wpadają do Canal de los Tempanos. Perito Moreno można podziwiać z bardzo bliska, ponieważ przełamuje się przez jezioro, dochodząc prawie do drugiego brzegu. Wybudowano liczne tarasy widokowe, skąd można obserwować jego pękanie i urywanie się lodowych ścian. To naprawdę niezapomniany widok. W Parku tym znajduje się również najdłuższy lodowiec na świecie - Upsala, o długości 30 km, Podziwianie obu lodowców jest możliwe zarówno z lądu ponieważ są organizowane wycieczki z wyszkolonym przewodnikiem na sam lodowiec. Ja wybrałem inna możliwość: wycieczkę stateczkiem do lodowca i dalej pod przepięknymi lodowymi mostami co daje możliwość oglądanie lodowca niemalże od wewnątrz. Natomiast Parka Narodowy Nahuel Huapi jest najstarszym parkiem w Argentynie. W miejscowym języku nazwa oznacza tygrysią wyspę. Obejmuje swym zasięgiem wysokogórskie tereny, z najwyższym szczytem Cerro Tronador (3554 m n.p.m.), rozciągające się wokół jeziora Nahuel Huapí. W krajobrazie parku dominują malownicze doliny wyżłobione kiedyś przez jęzory lodowców oraz liczne jeziora, z których największe ma powierzchnię 557 km 2 i głębokości sięgającej 450 m.

Nahuel Huapi
Na jeziorze znajduje się wyspa Victoria. Cechą charakterystyczną flory tego Parku jest piętrowość klimatyczno-roślinna - trawiasta roślinność pampy przechodzi wyżej w mozaikę lasów głównie bukowych i zarośli krzewiastych, w najwyższych partiach roślinność alpejska, granicząca z wiecznymi śniegami i lodowcami. Park szczyci się także bogactwem świata zwierzęcego. I tak można tu spotkać: kormorany, gęsi, kaczki, flamingi, łabędzie czarno-szyje i kondory wielkie, a ze ssaków - jelenie huemal i pudu oraz pumy. Na obszarze parku położone jest miasto, będące centrum sportów zimowych i "mekką" turystów z całego kraju i z zagranicy. Docieram w końcu na południowy kraniec tego kontynentu.
Przekraczam promem Cieśninę Magellana i oto jestem na Ziemi Ognistej. Ten potężny archipelag zwany ,,końcem świata - kusi dziką przyrodą nieskażoną cywilizacją i szmaragdowym kolorem swoich wód. Jej głównym miastem jest Ushuaia do którego zmierzam.
Tuż przed Ushuaia zaczyna się górzysty teren. Ushuaia wita mnie niesamowitymi kolorami zachodzącego słońca odbijającymi się w zatoce i kolorującymi na różowo ośnieżone szczyty gór. To stąd można wypłynąć kutrem do najdalszego zakątka Ameryki Południowej, jakim jest Przylądek Horn, gdzie zlewają się wody Atlantyku i Pacyfiku, gdzie wieją znane z literatury marynistycznej ryczące czterdziestki. Niewiele tutaj - tylko puste przestrzenie i wiatr. Zwiedzane tego krańca świata było dla mnie już pewnego rodzaju epilogiem w poznawaniu tej pięknej kontynentalnej krainy. Kiedy widzi się tą surowość przyrody i zmagania mieszkających tam ludzi z jej prawami, to dopiero wtenczas docenia się to co człowiek ma w swoim własnym ja lub czasami nie ma.
 Ushuaia
Dotarcie do Rio Gallegos było już ostatnim etapem przed opuszczeniem tego kontynentu. Ze względu na szybko ubiegający czas pokonałem tą odległość małym samolotem który stanowił pewnego rodzaju taksówkę powietrzną. Szczęśliwie udało się to zorganizować poprzez poznanie się kilku globettroterów, którzy równie jak ja musieli dotrzeć do tego miasta. W sumie koszta były rozłożone na pięć osób i dlatego warto było wybrać ten sposób transportu. Rio Gallegos to dość spore miasto portowe. Plan zabudowy to gigantyczna szachownica. Lotnisko znajduje się dość daleko za miastem, podobnie terminal autobusowy.
Przy głównej ulicy Avenida Roca mieści się szereg najważniejszych biur; poczta, agencje turystyczne, biura lotnicze i sklepy. W centrum noclegi w hotelach kosztują od 15 do 30 $. Samo miasto nie jest zbyt ciekawe, to raczej punkt węzłowy pomiędzy Buenos Aires i Patagonią lub Ziemią Ognistą. Cywilizacja w pełnym tego słowa znaczeniu dotarła raczej tylko do centrum, poza nim dzielnice na uboczu wyglądają raczej nie ciekawie. Rozległe, szutrowe połacie ziemi, jakieś domki, opustoszałe ulice i uliczki. To w tym mieście kończę swoja gigantyczną podróż po Ameryce Południowej. Chciałbym jeszcze powiedzieć kilka słów o samej Patagonii.
Jest to kraina, która uspokaja i uczy szacunku do odległości. Jest to cecha, która w naszych warunkach europejskich jest prawie zapomniana i dlatego ludzie nawet nie wiedzą że jest coś takiego. Jednakże każdy prawdziwy globettroter doskonale wie o co chodzi i jak wielkie ma to znaczenie dla przetrwania w ekstremalnych warunkach. Patagonia jest najrzadziej zaludnionym regionem zarówno Argentyny. Wśród jej mieszkańców są także potomkowie rdzennych mieszkańców tych ziem, głównie Indianie Mapucze oraz Araukanie. Jeden ze szczepów Indian Mapuche bardzo pielęgnują tradycyjny sposób przygotowywania posiłku zwany curate. Baranina, kurczaki i owoce wrzucane są na gorące kamienie i przykrywane ziemia na półtorej godziny. Smak potrawy jest rewelacyjny. Dla ciekawości dodam, że Araukanie to potomkowie ludów, które przywędrowały z Syberii do Ameryki Północnej, a ponad dotarły i zasiedliły północną Patagonię. Przez wieki dzielnie bronili swego terytorium. Skutecznie odpierali ataki Inków, nie poddali się również konkwistadorom hiszpańskim, którzy do połowy XVII wieku opuścili większość swych osad i wycofali się na północ, gdyż nie byli w stanie odpierać ciągłych ataków Indian. Jeszcze w początkach XIX wieku teren ten był uważany jako niezbyt bezpieczny dla białych. Dopiero w latach 80-tych XIX wieku, po krwawych walkach Araukanie zostali pokonani, a na tereny te zaczęli nadciągać osadnicy, początkowo głównie niemieccy. Indianie utracili większość swych ziem. Ich terytorium, z 10 milionów hektarów, które posiadali w połowie XVII wieku zostało zredukowane do 475.000 hektarów. Obecnie kilkaset tysięcy zubożałych Araukanów zamieszkuje obszar między rzekami Bio Bio i Tolten, trudniących się uprawą roli i rzemiosłem.
Guanaco
Klimat Wyżyny Patagońskiej jest podzwrotnikowy kontynentalny, natomiast na południu umiarkowany ciepły kontynentalny, suchy i pustynny. Stąd roślinność jest tu bardzo skąpa, półpustynna; kaktusy, kolczaste krzewy, suchoroślowe trawy. Jedynie w górach, w pobliżu potoków i rzek rosną gęste lasy - głównie liściaste. Klimat Ziemi Ognistej, z racji jej położenia geograficznego, jest umiarkowanie chłodny, oceaniczny. Wraz z posuwaniem się na południe przechodzi w subpolarny. Drzewa w Patagonii można spotkać jedynie tam, gdzie mieszkają ludzie i są sadzone wokół domostw dla ochrony przed niezwykle silnym wiatrem, który wiele tu z zachodu niemal przez cały rok. W porywach osiągają one prędkość nawet do 200 km/h. Mieszkańcy tej krainy twierdzą, że kto nie zna wiatru Patagonii, ten nie wie, co to wiatr. Czasem jest on tak silny, że z trudem się chodzi. Z powodu odległości i trudności komunikacyjnych Patagonia to miejsce mistyczne o nieskażonej, dziewiczej przyrodzie w najdzikszym wydaniu, którą strzeże nieujarzmiona przyroda.
|
|
|